mmmkey. jest mi goraco i bola mnie nogi, pada deszcz, wrzucilem sobie do jedzenia jakies ostre kawalki, spac mi sie chce. kuala lumpur.
dobra, jest ok, naprawde. podobno jest tu iles tam miast w jednym, bo ze little india i chinatown i centrum i jeszcze. i w sumie... no jest tak. meczet sie miesza z jakas stara wieza zegarowa a'la big ben postawiona z okazji krola brytyjskiego ktoregos tam, popielaci skosni, niepopielaci skosni, popielaci nieskosni i jeszcze ta czwarta kombinacja. malajowie, indusi, chinczycy, ktorych od autochtonow od dawna jest wiecej, przy tym muzulmanie i niemuzulmanie, turbany. hm. ale nie jest tak metropolitalnie, jak by byc moglo, albo az tak, jak myslalem. umowmy sie - polonia czarne koszule pozwala warszawie rywalizowac na lepszosc z kazdym miastem. obowiazkowy petronas towers z dyni, chociaz bez wjazdu na ten most, z ktorego skakal sean connery (?) w tym filmie, w ktorym sean connery (?) skakal z takiego mostu.
chinatown jak polaczenie khao san rd z hanoi i jeszcze pewnie czyms. dobra szama, chociaz ludzie dzicy. w najlepszym razie jedza patykami, w gorszym - dlonmi. cos okropnego. w jakims indyjskim barze tylko mi podano sztucce. ale, co im bede sztucce brudzil.
cuda prawdziwe, malpa, ktora pije cole, malpa, na ktora trzeba uwazac, aaa, i poznalem prawde o jezusie.
a, no i pierwszy raz w ramach couchsurfingu to nie u mnie spia, tylko ja spie u nich. jest ok, chociaz nasza hostka zaprowadzila nas do mieszkania, dala komplet kluczy (!) i zamknela sie w swoim pokoju. ale przyszedl jej zabawny nauczyciel biologii towarzysz mieszkania i nawet mowil. jea :]
aha! nie przyjezdzajcie tu. piwo kosztuje takie pieniadze, ze chyba uschne. maly carlsberg w sklepie - 8 zeta. ja sie pytam, ze chyba jakis zart. aj, oby do singapuru. jutrzejsza noca.
kocham Was, Fani.