spoko, naprawde nic. byl basen, bo na osiedlu maja basen! a, i koszmar. w nocy. snila mi sie kluzik - rostkowska, a ja zapomnialem powiedziec producentowi, ze mi potrzebna kamera. i chyba nie mialem dysku. obudzilem sie, o nie wiem ktorej i stwierdzilem, ze moga mi skoczyc, przeciez jestem na wakacjach i nie musze robic tego materialu. no tym bardziej, ze nie mam kamery. tak?
mmm, lody z fasola sa niedobre. serio. zaczyna sie od pokruszonego lodu w miseczce (btw, ciekawy jaki bedzie final jedzenia tu zwyklego lodu:/) i na tym jest cos slodkiego, w sumie ok, jakies rodzynki czy cos. potem wchodzi cos czerwonego, ok. potem sie to wszystko rozpuszcza i powstaje zimna zupa. pod lodem jednak schowane sa jakby zelki i cos zielonego. a pod tym - fasola i kukurydza! jea! generalnie ludzie jedza i im smakuje.
i niczego nie przemyslalem, brakuje mi powaznych transkontynentalnych refleksji. odczuwam cos w stylu 'czerwone wino smakuje mi'.
eee.
aaa, ale ale. ci ludzie tu sa multilingualni powaznie. przy kupowaniu owocow wieczorem, nasi hostowie (bo jest ich - w sumie to juz bylo - 2 sztuki) uzywali - jak sie okazalo - 2 jezykow. ona - kantonskiego, on - mandarynskiego. gwoli przypomnienia - w malezji. zasadniczo to chyba tak, jakby przyszlo do sklepu dwoch typow i jeden poprosil o cos po czesku, drugi po slowacku, a byli.. no nie wiem.. np w malezji. do tego dochodzi jeszcze oficjalny malay. jupi. a, i durian. podejscie ktores tam. dramat, no nie da sie tego gowna jest. za to jest cos, co sie nazywa mangosteen i musze to skolowac na bali, zeby przywiezc doma.
luks, baj, za 6,5 h pociag do singapuru.