teraz bedzie kot..? najblizszy meczet jest tak daleko, ze chocby staral sie najbardziej jego naganiacz, nie ma szans nas obudzic. dzieci tu sa, ale nie maja prywatnej szkoly, cwiczen i 'panie janie' z samego rano na przeciwko naszego okna. a zatem bedzie miauczal kot.
- idz stad, i tak cie nie wpuszcze. bo i po co. na noc.
swoja droga ciekawe - wczesniej jakis kot wyszedl z naszego pokoju. a wiele poza tym kotem w pokoju nie bylo. moze trzeba go bylo zostawic? miejsce moze i jest skromne (choc to raczej eufemizm), ale trudno oczekiwac czegos wiecej, ze 50 tysiecy rupii. 5 i pol dolara za pokoj.
w ogole w tym miejscu niewiele jest. ktos trzezwo zauwazyl - jest internet. prawda, o ile akurat jest prad. znaczy prad chyba zazwyczaj jest, ale czasem ma czkawke. no, powiedzmy ze jest tez milo. o ile jest ladnie.
kot nie byl w stanie nikogo obudzic, ale rano zjawil sie przed drzwiami. moze i nie jestem fanem, ale niech wejdzie. kurs - szafa. w sumie - chcesz to wchodz, jak ci sie uda. ani ci pomoge, ani bede przeszkadzal. upor faktycznie byl. kombinuje kombinuje, wszedl. czy tez weszla (ta wasza ona). miauczec przestala. zaczely miauczec inne. 3. czyli to jednak zdecydowanie byla ona. i jej troje potomstwa, ktore postanowila wychowac w naszej szafie. teraz mieszkaja w kartonie przed wejsciem, jest im dobrze.
zauwazylem pewna smutna prawde. jestem polakiem. tak. dowiedzialem sie o tym, kiedy zdalem sobie sprawe, ze z latwoscia przychodzi mi opisywanie rzeczy, na ktore mozna narzekac. krotko mowiac - umiem narzekac. nawet jak zmyslam, zeby tylko udawac narzekanie, to mi idzie. zachwyt jakos nie rpzechodzi mi przez gardlo. przez palce tez nie. o samochodzie, o drodze, o dziurach, o za ostrym jedzeniu nawet tez, o tloku i ze smierdzi - prosze bardzo. o tym, ze ladnie - jakos nie.
otoz trafilem na wyspe, ktora z powodzeniem moze zagrac wszystko, wszedzie i najcudowniej, oby bylo najpiekniejsze. woda niebieska, albo mniej niebieska, pod woda cos tam, co da sie ogladac. hamak. daszek. palmy, kokosy. ach, psy dwa, ktore zaatakowaly przyjaznia w momencie, kiedy postawilismy stopy na plazy. i nie odstepowaly. przemili ludzie, jadalne jedzenie (uff, na szczescie piwa nie bylo, bo wtedy naprawde nie byloby juz nic zlego).
na szczescie! o 13 zaczelo lac, a do tego poparzylem sie na sloncu! zapomnialem o posmarowaniu kremem nog, co skutkuje piekacymi (choc nie tak, by moc to opisac w trzech akapitach) lydkami i kolanami, plecy czerwone, rece troche takoz.
a pozniej to juz koszmar czyli marzenie. opisom nie byloby konca. najpierw deszcz tylko lekki, taki, ze jeszcze, niestety, da sie plywac, opalac niemal nawet, ksiazke czytac. ale potem? chwila przerwy, taka pauza, po uwerturze. pozniej powoli, pierwsze skrzypce, nieco szybciej, altowki, bebny i wreszcie! taka ulewa, ze tylko stac, klac i narzekac. nosa nie ma co za daszek wysuwac, bo naleje. palca, bo sie zmoczy, a deszcz zimny.
a, no i jeszcze! woda w oceanie slona! nie tak bardzo, ale zawsze.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------
- co bedziemy robic jutro?
- nie wiem, niczego tu nie ma. na wyspe nie poplyniemy drugi raz, bo pieniadze, uczyc sie surfingu tez nie ma sensu, bo pieniadze, a moze zaczac lac.
chociaz.. jakbym tak wydal na lekcje surfingu. a potem - po, powiedzmy - godzinie by przepadla przez deszcz, razem z kasa..? raj na ziemi!